DZIEŃ PIERWSZY
Tuż po przyjeździe zjadamy przepyszny posiłek. Planujemy też kolejny dzień. Nie mamy pojęcia w jakiej kondycji jest Mati i czy da radę pokonać jakikolwiek dystans. Wiadomo, że jest gorzej niż było. Mateusz czasem traci kontrolę nad nogami i upada. Niestety dość mocno go to frustruje. Staramy się motywować go do pozytywnego myślenia i do podejmowania wyzwań pomimo trudności. Najgorzej jest poddać się i rezygnować z marzeń dlatego uczymy go, by osiągał to co wydaje się nieosiągalne.
DZIEŃ DRUGI
Szósta rano. Śpiew ptaków, widok na góry, kubek gorącej herbaty i kawałek pysznego drożdżowego ciasta....Czego chcieć więcej.
Pobudka!
Po dwóch latach przerwy wracamy na szlak.
Cel: schronisko Markowe Szczawiny pod Babią Górą.
Dystans: 7,5 km
Ruszamy. Cisza, las, strumyk i.... perspektywa spotkania z niedźwiedziem :). Podobno dawno go nie widziano, ale jest jeden i to w okolicach Babiej Góry właśnie. Góral na parkingu uspokaja przekonując, że niedźwiedzia trudno spotkać, ale jakoś nie daję temu wiary. Początkowo trasa jest dość prosta. Szeroka droga, płasko. Pod skórą czujemy, że jest zdecydowanie za łatwo...
Kuba i Mati
Mijamy mostek i zaczynają się przysłowiowe i dosłowne schody. Ścieżka robi się wąska i pnie się do góry. Mati daje radę. Natomiast największym problemem jest Ala - nowy członek rodziny. Udaje się ją zawiązać w chuście, lecz po pierwszych 15 minutach naszej królewnie przestaje się podobać "chustonoszenie" a na dodatek do noszenia nadają się tylko rączki mamusi. Ala "made my day" :/. Nic, że nogi będą boleć...jutro nie kiwnę nawet jednym palcem u ręki. W zasadzie myślę tylko o tym żeby jakoś pokonać ten dystans, bo o ile Mateusza może jakoś uda się znieść z tej góry o tyle znoszenie mnie i Ali może okazać się kłopotliwe. Jeden pozytyw z tego taki, że przestaję obsesyjnie myśleć o niedźwiedziu...
Nagle w zasięgu wzroku pojawia się jakieś zwierzę. Czy to niedźwiedź? Na szczęście to tylko koń. Koń dał radę tu wejść to i nam się musi udać :). Niestety ostatni kilometr ciągnie się w nieskończoność. Wszyscy mamy ochotę się poddać...wszyscy oprócz Mateusza. Bez jednego słowa wdrapuje się wyżej i wyżej chociaż każdy krok to dla niego podwójny wysiłek.
Kuba - totalny brak motywacji do osiągnięcia celu. Mówię mu uśmiechnij się do zdjęcia a w zamian dostaję to:
Jest gorąco, jest ciężko, ale głupio jakoś narzekać,gdy obok nasze chore dziecko z zanikiem mięśni pokonuje z uśmiechem na twarzy kolejne metry. Wreszcie mapy google mówią nam, że to ostatnie 100 metrów. Niby blisko, a tak daleko. Niestety psuje się nam pogoda,. Nad Babią Górą, tuż obok nas kłębią się ciężkie burzowe chmury. Docieramy do schroniska. Cel osiągnięty. Szybki posiłek, fotka dokumentująca kolejny niewiarygodny wyczyn naszego syna i uciekamy przed burzą.
PRZYBYŁEM, ZOBACZYŁEM, ZWYCIĘŻYŁEM!
Udało się. Niemożliwe kolejny raz staje się możliwe. Mati jak to Mati zawsze sypnie jakimś rozbrajającym tekstem: "Nie wiem dlaczego, ale czuję satysfakcję". No raczej synu! My też ją czujemy i jesteśmy dumni.
Każde zwycięstwo niesie wygraną. Tak jest i tym razem. Resztę dnia spędzamy na kręglach, w minizoo i uwaga...dla odmiany wdrapujemy się po licznych schodach na wieżę widokową. Pomimo zmęczenia nasz syn zdobywa również ten mały szczyt.
Mati z naszym nowym "nabytkiem" - siostrą Alą
wieża widokowa w tle
my na wieży :)
DZIEŃ TRZECI
Po wysiłku... odpoczynku ciąg dalszy.
Cel: Bielsko - Biała.
Atrakcja numer jeden - wjazd kolejką gondolową na Szyndzielnię.
Atrakcja numer dwa - tor saneczkowy. Dochodzimy do punktu docelowego a tam cicho, pusto i nie ma nikogo. Jestem prawie pewna, że tor jest zamknięty, ale ku mojemu zdziwieniu w budce siedzi miły pan sprzedający bilety i wita nas słowami: "Dobrze żeście przyszli, bo bym zasnął chyba". Tor jest nasz i tylko nasz. Mega zabawa...bez tłumu turystów, bez kolejek...marzenie. Chcesz jechać szybko, jedziesz szybko. Chcesz jechać wolno - guzdrasz się się podziwiając widoki. Maks Próbuje pobić rekord szybkości. Gdy to się nie udaje, próbuje pobić odwrotny rekord. Pomimo wysiłków nie pobija wyniku pewnej pani, która na pokonanie 400 m potrzebowała aż 5 minut. Maks ledwo dobija do 3 minut a wydaje się, że zamiast jechać stoi w miejscu. Jak ona to zrobiła???? Ja nie wiem :)
Odrobina zdrowego jedzenia.... ;) :D... .......
I na koniec perełka. Tor kartingowy. Nawet Ali się podoba. Środek tygodnia, brak wakacji...to wszystko sprawia, że i to miejsce mamy tylko i wyłącznie do własnej dyspozycji. Tor jest "wypasiony". Ma dwa poziomy. Moi Panowie są w siódmym niebie :)
Mati rajdowiec :)
Nasz wyjazd dobiega końca. Czas wracać do domu.
Mateusz zdobył kolejny szczyt, w kolejnych górach....za nami Tarty, Pieniny, Karkonosze i Beskidy...co przed nami...czas pokaże. Jedno wiem...nasz mały - wielki wojownik zdobył więcej szczytów górskich niż jak przez pierwsze 30 lat życia. Mówili, że się nie da, mówili,że z tą chorobą to niemożliwe, a ja wiem, że "dla tego kto wierzy nie ma nic niemożliwego".