niedziela, 9 czerwca 2019

EKSTREMALNIE Z DMD...BESKIDY NA CELOWNIKU...




DZIEŃ PIERWSZY

Tuż po przyjeździe zjadamy przepyszny posiłek. Planujemy też kolejny dzień. Nie mamy pojęcia w jakiej kondycji jest Mati i czy da radę pokonać jakikolwiek dystans. Wiadomo, że jest gorzej niż było. Mateusz czasem traci kontrolę nad nogami i upada. Niestety dość mocno go to frustruje. Staramy się motywować go do pozytywnego myślenia i do podejmowania wyzwań pomimo trudności. Najgorzej jest poddać się i rezygnować z marzeń dlatego uczymy go, by osiągał to co wydaje się nieosiągalne. 




DZIEŃ DRUGI

Szósta rano. Śpiew ptaków, widok na góry, kubek gorącej herbaty i kawałek pysznego drożdżowego ciasta....Czego chcieć więcej. 


Pobudka!

Po dwóch latach przerwy wracamy na szlak. 
Cel: schronisko Markowe Szczawiny pod Babią Górą. 
Dystans: 7,5 km 

Ruszamy. Cisza, las, strumyk i.... perspektywa spotkania z niedźwiedziem :). Podobno dawno go nie widziano, ale jest jeden i to w okolicach Babiej Góry właśnie. Góral na parkingu uspokaja przekonując, że niedźwiedzia trudno spotkać, ale jakoś nie daję temu wiary. Początkowo trasa jest dość prosta. Szeroka droga, płasko. Pod skórą czujemy, że jest zdecydowanie za łatwo...



Kuba i Mati

Mijamy mostek i zaczynają się przysłowiowe i dosłowne schody. Ścieżka robi się wąska i pnie się do góry. Mati daje radę. Natomiast największym problemem jest Ala - nowy członek  rodziny. Udaje się ją zawiązać w chuście, lecz po pierwszych 15 minutach naszej królewnie przestaje się podobać "chustonoszenie" a na dodatek do noszenia nadają się tylko rączki mamusi. Ala "made my day" :/. Nic, że nogi będą boleć...jutro nie kiwnę nawet jednym palcem u ręki. W zasadzie myślę tylko o tym żeby jakoś pokonać ten dystans, bo o ile Mateusza może jakoś uda się znieść z tej góry o tyle znoszenie mnie i Ali może okazać się kłopotliwe. Jeden pozytyw z tego taki, że przestaję obsesyjnie myśleć o niedźwiedziu...








Nagle w zasięgu wzroku pojawia się jakieś zwierzę. Czy to niedźwiedź? Na szczęście to tylko koń. Koń dał radę tu wejść to i nam się musi udać :). Niestety ostatni kilometr ciągnie się w nieskończoność. Wszyscy mamy ochotę się poddać...wszyscy oprócz Mateusza. Bez jednego słowa wdrapuje się wyżej i wyżej chociaż każdy krok to dla niego podwójny wysiłek. 




Kuba - totalny brak motywacji do osiągnięcia celu. Mówię mu uśmiechnij się do zdjęcia a w zamian dostaję to: 

  
Jest gorąco, jest ciężko, ale głupio jakoś narzekać,gdy obok nasze chore dziecko z zanikiem mięśni pokonuje z uśmiechem na twarzy kolejne metry. Wreszcie mapy google mówią nam, że to ostatnie 100 metrów. Niby blisko, a tak daleko. Niestety psuje się nam pogoda,. Nad Babią Górą, tuż obok nas kłębią się ciężkie burzowe chmury. Docieramy do schroniska. Cel osiągnięty. Szybki posiłek, fotka dokumentująca kolejny niewiarygodny wyczyn naszego syna i uciekamy przed burzą.


PRZYBYŁEM, ZOBACZYŁEM, ZWYCIĘŻYŁEM!


Udało się. Niemożliwe kolejny raz staje się możliwe. Mati jak to Mati zawsze sypnie jakimś rozbrajającym tekstem: "Nie wiem dlaczego, ale czuję satysfakcję". No raczej synu! My też ją czujemy i jesteśmy dumni. 

Każde zwycięstwo niesie wygraną. Tak jest i tym razem. Resztę dnia spędzamy na kręglach, w minizoo i uwaga...dla odmiany wdrapujemy się po licznych schodach na wieżę widokową. Pomimo zmęczenia nasz syn zdobywa również ten mały szczyt.



Mati z naszym nowym "nabytkiem" - siostrą Alą






wieża widokowa w tle

 my na wieży :)

DZIEŃ TRZECI

Po wysiłku... odpoczynku ciąg dalszy. 
Cel: Bielsko - Biała. 
Atrakcja numer jeden - wjazd kolejką gondolową na Szyndzielnię. 




Atrakcja numer dwa - tor saneczkowy. Dochodzimy do punktu docelowego a tam cicho, pusto i nie ma nikogo. Jestem prawie pewna, że tor jest zamknięty, ale ku mojemu zdziwieniu w budce siedzi miły pan sprzedający bilety i wita nas słowami: "Dobrze żeście przyszli, bo bym zasnął chyba". Tor jest nasz i tylko nasz. Mega zabawa...bez tłumu turystów, bez kolejek...marzenie. Chcesz jechać szybko, jedziesz szybko. Chcesz jechać wolno - guzdrasz się się podziwiając widoki. Maks Próbuje pobić rekord szybkości. Gdy to się nie udaje, próbuje pobić odwrotny rekord. Pomimo wysiłków nie pobija wyniku pewnej pani, która na pokonanie 400 m potrzebowała aż 5 minut. Maks ledwo dobija do 3 minut a wydaje się, że zamiast jechać stoi w miejscu. Jak ona to zrobiła???? Ja nie wiem :)



Odrobina zdrowego jedzenia....  ;) :D... .......



I na koniec perełka. Tor kartingowy. Nawet Ali się podoba. Środek tygodnia, brak wakacji...to wszystko sprawia, że i to miejsce mamy tylko i wyłącznie do własnej dyspozycji. Tor jest "wypasiony". Ma dwa poziomy. Moi Panowie są w siódmym niebie :)



Mati rajdowiec :)


Nasz wyjazd dobiega końca. Czas wracać do domu. 
Mateusz zdobył kolejny szczyt, w kolejnych górach....za nami Tarty, Pieniny, Karkonosze i Beskidy...co przed nami...czas pokaże. Jedno wiem...nasz mały - wielki wojownik zdobył więcej szczytów górskich niż jak przez pierwsze 30 lat życia. Mówili, że się nie da, mówili,że z tą chorobą to niemożliwe, a ja wiem, że "dla tego kto wierzy nie ma nic niemożliwego". 




























niedziela, 13 maja 2018

NASZE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE - CHORWACJA

Adriatyk - piękny.... chociaż  nie dorównuje Morzu Bałtyckiemu. Minął rok, a my znowu wracamy  w to miejsce. Chorwacja nie została zdobyta rok temu i nie została zdobyta również teraz. Za mało czasu.... można co najwyżej "zerknąć" na ten piękny świat.

Dzień pierwszy: Zadar. W tym roku już na spokojnie mieliśmy okazję zwiedzić to piękne miasto. 



Mati

                                            Sklep z ...hm....orientalną odzieżą :). Piękny....


                                                                            Michał


Niestety to miejsce pełne jest kaplic przerobionych na sklepiki, w których kupić można wszystko  i nic. Stoiska wyglądają uroczo jednak ta świadomość, że kiedyś było to miejsce święte... Gdy czyta się o takich rzeczach w internecie, to wszystko wydaje się takie odległe, ale gdy widzisz to na własne oczy odkrywasz jak bardzo ludzie odchodzą od Boga nie szanując ani Jego, ani miejsc Jemu przeznaczonych, to przeraża.

                                                        Kaplica przerobiona na sklepik


Ponieważ nasz pobyt w Zadarze wypadał w niedzielę, wybraliśmy się rodzinnie na Mszę Św. do jednego z najbardziej znanych kościołów w centrum miasta. Frekwencja niestety mizerna jak na Dzień Pański. Patrząc na to wszystko poczułam ogromną wdzięczność, że właśnie w Polsce a nie w innym miejscu przyszło mi żyć na tym świecie i dzięki temu dane mi było spotkać Boga w Kościele Katolickim. Wdzięczność moja mieszała się ze smutkiem...zwłaszcza, że właściciel mieszkania jakie wynajmowaliśmy nie mógł pojąć jak to możliwe, że kościoły w Polsce są pełne i próbował mi wmówić, że widocznie mamy małe kościoły. Nie wspominałam mu już o ilości Mszy Św. odprawianych w każdą niedzielę w tak wielu kościołach. Tam odbywały się trzy w ciągu dnia...dwie rano i jedna wieczorem. A i to patrząc na ilość ludzi wydawało się zbędne w takiej ilości. Dokąd zmierzasz świecie??? :(

Pusty kościół w centrum Zadaru


Dzień drugi. Plitwickie Jeziora.... Jeden z cudów świata. Nie widziałam innych, ale to co widziałam tam...żaden aparat nie odda tego widoku. Wybraliśmy trasę 5-6 godzinną. Część drogi pokonaliśmy autobusem z wagonami.




Cześć pokonaliśmy statkiem. Ze statkami był ten problem, że czekało na niego milion ludzi a zabierał tylko 100 osób. Na szczęście dość szybko udało nam się załapać na tą wodną taksówkę. 



Trasa lekka i piękna. Mateusz bez problemu dawał radę. Jedyny minus tego miejsca to ilość zwiedzających. Niewyobrażalna ilość ludzi. Czasem trudno było zrobić dobre zdjęcie. Ktokolwiek będzie przemierzał Chorwację, a jeszcze nie był w tym miejscu...koniecznie musi je zobaczyć. 

                                                         Mati na turystycznym szlaku


















Dzień 3-5 
Kolejnym punktem naszej wyprawy była piękna Dalmacja. Wioski i miasta budowane na skałach. Mogłam tak przyglądać się temu przez tydzień, ale nie wyobrażam sobie tam mieszkać. Od ulicy do plaży schodziło się niekończącą ilością schodów. Schody położone były pomiędzy domami. Przejście między domami wynosiło może 1,5 m. Gdy tak schodziliśmy tymi schodami w labiryncie mniejszych i większych budynków na końcu okazało się, że zamiast na plaży wylądowaliśmy na cudzej posesji położonej w prawdzie przy samej plaży, ale od morza dzieliła nas (na szczęście otwarta) bramka. Znaleźć tam zejście publiczne na plażę... to prawdziwy wyczyn :). Po dwóch dniach nawet nam się udało :) :D














Jeżowiec, rozgwiazda i oczywiście pływanie połączone z nurkowaniem. Tego nie mogliśmy sobie odmówić. 30 stopni zachęcało do wylegiwania się na słonku, a woda ...chociaż temperaturą zbliżona do Bałtyku, zapraszała do kąpieli. 
Majówka to czas, gdy Chorwację oblegają głównie nasi rodacy. Jeżeli ktoś wchodzi do Adriatyku o tej porze roku to na 100% jest to Polak. Chorwaci nieśmiało, raczej w ubraniach spacerowali tylko po plaży przyglądając się "szaleńcom" w wodzie. Chyba nie robi to już na nich żadnego wrażenia, ale sami nie ryzykują pływania w takich warunkach. 
W ramach pobytu w Dalmacji odwiedziliśmy dwa miejsca. Pierwsze z nich to Brela, w której znajduje się jedna z 10 najpiękniejszych plaż świata. Urokliwe miejsce, ale czy aż tak piękne, by umieszczać je na takiej liście. Osobiście większe wrażenie robi na mnie piękna, szeroka piaszczysta plaża nad Morzem Bałtyckim, ale ja mało w życiu widziałam więc doświadczenie słabe. A poza tym mam słabość do polskiego morza :)

                                                        
Brela - PLAŻA PUNTA RATA


Moja obstawa
















                                                                  Michał, Kuba i Mati


                                                   

Maks

Drugim miejscem zwiedzania był Split. Na samym początku to miasto zrobiło na nas bardzo złe wrażenie. Mnóstwo ludzi i brudno. Jednak kiedy zagłębiliśmy się w labirynt wąskich uliczek szybko okazało się, że i to miejsce ma swój urok. Kiedy natomiast zaszło słońce... główny deptak w Spilcie i port, w którym cumowały ogromne statki pasażerskie, pokazały swoje piękno. 
Odwiedziliśmy również park, gdzie po schodach wchodzi się na punkt widokowy, z którego roztacza się widok na Split. 700 schodów w górę i 700 w dół. Mati dał radę. Przypomniało mi się nasze wejście na Gęsią Szyję...tyle, że wtedy Mateusz był dużo młodszy. Cieszy wiadomość, że jego kondycja nie spadła i bez problemu pokonał te wszystkie stopnie. Czasem mam wrażenie, że to my wcześniej niż on stracimy naszą sprawność ze starości ;). 



                                           Nasze 1400 schodów i Mati w obliczu wyzwania


                                   Gdzieś pośrodku tłumu facetów.... ja :) ;) Królowa Matka :)



Powyżej Mati i Kuba (jeden ma 11 a drugi 5 lat. Na tym zdjęciu doskonale widać jak bardzo podawanie sterydów zatrzymało wzrost Mateusza. Ale jak to mówią "coś za coś". Dzięki temu, że Matusz przez ostatnie lata niewiele urósł, wciąż jest bardzo sprawny.

SPLIT






















Dzień 6-7
Z Chorwacji przemieściliśmy się do Bośni i Hercegowiny. Tam w Medjugorie odwiedziliśmy znane już wcześniej miejsca i poświęciliśmy sporo czasu na modlitwę. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała. Było bardzo burzowo i ta zmienność aury spowodowała, że byliśmy mocno ograniczeni w wychodzeniu z miejsca naszego zakwaterowania. Udało się wejść na Górę Objawień i na Kriżevac. Mateusz naprawdę doskonale poradził sobie z dwugodzinnym marszem pod górę po ostrych kamieniach. Zadziwia i cieszy ten fakt. Jeżeli ktoś narzekał podczas naszej wyprawy to nigdy nie był to Mati.

W drogę powrotną do Polski wyruszyliśmy o 6.30 rano. 15,5 godziny w podróży. Tyle zajął nam powrót do domu. Jednak było warto. Gdyby nie choroba Mateusza... myślę, że nigdy bym się nie wybrała ani tam, ani w wiele innych miejsc. Brak czasu stał się moją motywacją do działania. Każdy wysiłek, wędrowanie po górach, często ponad moje siły, jest podejmowany dla mojego syna. Dzięki Mateuszowi życie nabiera tempa, którego na pewno by nie miało, gdyby nie choroba odbierająca mu sprawność. Uśmiech na jego twarzy i ta świadomość, że jest szczęśliwy pomaga każdego dnia wstawać i żyć. Nie ma jutra...jest tylko dzisiaj.