środa, 5 sierpnia 2015

EKSTREMALNIE Z DMD - REKORDOWO :) 19km :)))))

5.30 - budzik niemiłosiernie wbija się w moją głowę. Niemalże siłą woli próbuję go wyłączyć, bo w tym momencie mój mózg podpowiada mi tylko jedno - "SPAĆ".
Powoli z sekundy na sekundę dociera do mnie, że to własnie dziś, JUŻ DZIŚ idziemy w góry by bić kolejne rekordy.


6.10 - cała rodzina zwarta, gotowa i najedzona pakuje się do naszego busika. Czekamy już tylko na ciocię Ewelinkę i wujka Krzysia, którzy pierwszy raz postanowili zaszczycić nas swoją obecnością i wyruszyć z nami na nieznany szlak.

 6.20 - ostatecznie sprawdzamy czy skład wycieczki jest pełny i wyruszamy. Kierunek - Szczawnica.....

8.30 - zmiana planów.... Nagle nie wiedzieć czemu zgodnym głosem moja ekipa postanawia zamiast Sokolicy i Trzech Koron uderzyć do Zakopanego i zdobyć inny szczyt. Na mapie szlak wydaje się być łatwiejszy niż wcześniej zaplanowana trasa, jednak jak się szybko okaże WYDAJE SIĘ :).

9.30 - "WOW!!!" - myślę sobie - "jedziemy, zobaczcie jedziemy i nie ma korków...wow.....jedziemy.....wow...NIE JEDZIEMY! :( ". Dwa ostatnie kilometry spędzamy w korku z brakiem pewności czy uda nam się jeszcze zaparkować w okolicy Morskiego Oka. Wydaje się, że miliony ludzi własnie teraz postanowiło zjechać w to miejsce. Dzwonię do cioci Ewelinki i słyszę nieco sfrustrowany głos "Brawo....to był świetny pomysł". Nie napawa optymizmem rozmowa z moja kochaną siostrą, ale jestem pewna, że to tylko ściema i już nie może się doczekać aż wypróbuje swoje nowe buty zakupione na tą własnie szczególną okazję :P. 

10.00 - w okolicach 10.00 wyruszamy na szlak. Początkowo z tłumem podążającym nad Morskie Oko i między "szalonymi" wozami wiozącymi leniwych turystów. Ciocia Ewelinka i wujek Krzyś z ukosa spoglądają na owych" leniwych turystów " i da się dostrzec nutkę zazdrości w ich oczach :P :). Myślę sobie "oj trafił swój na swego :P ". Na szczęście nasz szlak skręca w prawo i szybko tracimy z oczu  ludzi pędzących w klapkach nad Morskie Oko i wozy pełne leniuchów. Wszyscy delektujemy się w błogą ciszą i pięknymi widokami.

POCZĄTEK SZLAKU :)


RODZINNIE - pierwszy postój :). 



11.00 z minutami docieramy na Polanę Rusinową. Oj było mocno pod górę...tak nam się wtedy wydawało, ale biorąc pod uwagę co  było przed nami...to zdecydowanie nam się WYDAWAŁO :). Naszym oczom ukazują się piękne widoki. Tu focia, tam focia, coś wrzucić do brzucha i ruszamy dalej na GĘSIĄ SZYJĘ :)
Czytałam wcześniej, że cel naszej podróży znajduje się 1180 schodów przed nami. Widzę pnące się w górę i znikające wysoko, wysoko schody i myślę sobie "co tam? kilka schodków :P". Oj jak bardzo się mylę. Kiedy moje stopy stają w miejscu gdzie ostatni raz mogę z góry zerknąć na Rusinową Polanę mam lekko dość, a to dopiero 300 schodów. Mati idzie dzielnie. Razem liczymy schody. Co chwile powtarza sobie "Dam radę.; Nie poddam się". Odpowiadam mu, wcale niepytana, że oczywiście, że da radę, chociaż w głębi serca tli się obawa, że może być różnie. Dzieci z DMD nie lubią schodów i raczej omijają je szerokim łukiem jak nie musza po nich chodzić. Myślę sobie: ''Cholera już łatwiej by było isć do góry jakby tych schodów nie było" i wkurzam się w głowie na wszystkich co to przyczynili się do zbudowania tych 1180 stopni. Że też im się chciało. Chociaż mogłam się tego spodziewać, bo cały szlak na Gęsią Szyję od parkingu jest pięknie wyłożony to żwirkiem, to stopniami z drewna, to kamieniami. Nudziło się komuś okrutnie żeby tam to wszystko znosić. Czas płynie, schodów niby ubywa, ale końca nie widać. Mati trochę narzeka, ja narzekam bardzo a Daniel dźwiga Kubę w nosidle i już nawet nic nie mówi tylko zatrzymuje się co 40 stopni żeby odpocząć. Ciocia Ewelinka i wujek Krzyś znikają nam, z oczu. Mam wrażenie, że wbiegają na szczyt, ale tłumacze sobie, że to wszystko te nowe buty cioci :P. Poza tym młodzi są, silni :p nie to co my :P ;). 1000 schodek!!!!! Sesja zdjęciowa. Każdy chce mieć zdjęcie w tym symbolicznym miejscu. Jeszcze tylko 180......

RUSINOWA POLANA


TŁUMY LUDZI I PIĘKNE WIDOKI

RUSINOWA POLANA ZE STOPNIA NUMER 300 

MATI NA 1000 SCHODKU





13.00 - docieramy na Gęsią Szyję :). Wow widok z góry imponujący. Mati wspina się na najwyższy punkt i w świetle fleszy zdobywa swój kolejny szczyt mówiąc "dałem radę". No pewnie synu, że dałeś radę :))))). Krótki odpoczynek i ruszamy dalej. Trzymam Mateuszka za rękę. Patrzy na mnie i mówi " żeby zdobyć szczyt nie wystarczy na niego wejść, trzeba jeszcze zejść :)". Potwierdzam. Schodzimy czerwonym szlakiem w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza. Ciocia Ewelinka coś mruczy o zwrocie butów do reklamacji, niby coś się tam oderwało. Bynajmniej nie jest zmartwiona, nawet się cieszy, bo mówi, że po co jej buty jak nigdy więcej nie pójdzie w góry :). Oj ta ciocia Ewelinka na pewno żartuje ? ? ; )

14.15 - postój i jedzonko. 

MATI ZWYCIĘZCA !!!! GĘSIA SZYJA


16.00 - docieramy do deptaka prowadzącego w jedną stronę nad Morskie Oko a w druga do parkingu z jakiego wyszliśmy. Ciocia Ewelinka i wujek Krzyś wymiękają i uderzają na parking...my idziemy w przeciwnym kierunku. To się może udać. Po około godzinie wędrówki dzieci zaczynają marudzić, a do Morskiego Oka jeszcze dwie godziny marszu naszym tempem. Do tego zaczyna się robić chłodno i rośnie we mnie obawa, że zanim tam dotrzemy zastanie nas noc. Moja fobia związana z możliwością spotkania na szlaku niedźwiedzia, w opisanej rzeczywistości, urasta do rangi tak wielkiej, że ogrania mnie lekka panika. Do tego myśl, że możemy  rozminąć się z ostatnim, wozem wiozącym z góry zmęczonych (z góry to nie leniwych :P ) turystów przyprawia mnie o zawroty głowy. Pod wpływem spanikowanej matki, ale i głosów zmęczonych dzieci zatrzymujemy Górala jadącego nad Morskie Oko. Za niewielką - wielką opłatą zgadza się by zabrać nas ostatnie 4 km. Wysiadamy i nieświadomi tego, że teraz do Morskiego Oka jeszcze 2.5 km w jedną stronę trzeba iść,wyruszamy dalej, do ostatniego celu naszej wędrówki.

18.00 - CEL OSIĄGNIĘTY !!!!! MORSKIE OKO!!!! cieszy oko :))))). Ale cieszy bardzo szybko, bo robi się naprawdę zimno i ciemno. Szybki posiłek. zakładamy dresy i kurtki i biegiem kolejne 2.5 km by złapać ostatni wiozący zmęczonych turystów wóz.
 Oczywiście ja to mam pecha. Koni boję się od zawsze, a na pewno od dłuższego czasu. Trafia mi się narwaniec jakiś co przez całą drogę ma w poważaniu komendy wydawane przez Górala w jakimś obcym dla mnie języku i co rusz zrywa się do galopu przyprawiając mnie o zawał serca. Do tego siedzę najbliżej konia, wieje zimny wiatr i ogólnie chce mi się wyć.....marzę już tylko o zajęciu miejsca w samochodzie, a najlepiej we własnym łóżku. Ostatni kilometr do parkingu dłuży się okropnie. O dzwoni ciocia Ewelinka...zadowolona ciocia Ewelinka. Razem z wujkiem są już prawie w domu. Jak ja im zazdroszczę w tym momencie. 

MORSKIE OKO


19.30 - UDAŁO SIĘ!!!!!! Meta, samochód...WOW!!!!! Mam ochotę ucałować karoserię, ale jak sądzę głupio bym wyglądała :). WRACAMY SZCZĘŚLIWIE DO DOMU :)))) POBIJAMY NOWY REKORD - 19 km z BUTA z naszym synem chorym na DMD i to w Tatrach :).



 PORANEK NASTĘPNEGO DNIA  :) 

Otwieram oczy. Gdzie ja jestem. No niby ja, ale ciało jakby nie moje. Chcę podnieść rękę,ale czuję taki ból, że postanawiam pozostawić ją w miejscu w jakim leżała chyba całą noc :). Dobra...może noga. Niestety z noga jeszcze gorzej. Powoli podnoszę moje obolałe ciało i próbuje zając pozycję pionową. Masakra... Otwieram drzwi do sypialni...."jecież pierdzielu"....moje dzieci jakby nigdy nic biegają po domu - WSZYSTKIE :). Pociesza mnie fakt, że Daniel wygląda podobnie do mnie...chociaż zaprzecza jakoby cokolwiek go bolało :P :). 

P.S. I jeszcze kilka widoczków.....Widoczki musza być......











sobota, 25 lipca 2015

ZAKOŃCZENIE ROKU SZKOLNEGO I ....STRATEGICZNE DECYZJE

Trochę późno słów kilka o zakończeniu roku, ale mawiają "lepiej późno niż wcale" :P. Napisać muszę bo rozpiera mnie duma :). Mateuszek jako jedyny z klasy napisał test podsumowujący cały rok  na 100%, czyli uzyskał maksymalną liczbę punktów ! No jak nie pękać z dumy :)? Nadmienić trzeba, że całkowity wkład pracy w taki właśnie wynik zawdzięcza....tylko i wyłącznie samemu sobie. Niestety nauka z Maksem w ciągu roku tak mnie pochłaniała, że dla Matysa zwyczajnie brakowało czasu :(. Mój dzielny wojownik nauczył się radzić sobie sam. Zaraz po obiedzie, każdego dnia, wyciągał książki i sam odrabiał wszystkie zadane prace domowe. Nawet nie przynosił mi niczego do sprawdzenia :). Śmieszne..... bo na zakończenie roku dostałam jako rodzic list gratulacyjny :) przez to jakie wyniki w nauce osiągną Mati :). Tymczasem mojego wkładu zero :). Mąż mi jednak wyjaśnił, że ten list to tak wynagrodzić mi miał rok ciężkiej pracy z Maksem :), tylko musiała zapewne zajść drobna pomyłka i wręczono mi go u Mateusza w klasie :P ;). I wszystko pięknie i bardzo to cieszy, tylko czasami przychodzi mi refleksja: czy to dobrze, że mój syn jest tak inteligentnym dzieckiem bo niestety, ale ta inteligencja przekłada się na wszystkie poziomy, również te związane z chorobą.....

A choroba postępuje i nie pyta czy może, do tego sterydoterapia od dłuższego czasu stoi pod znakiem zapytania i wydaje się, że ostateczne decyzje właściwie zapadają poza nami. Wiem, że sterydy podnoszą sprawność Matiego, ale wiem też, że moje dziecko zaczyna odczuwać skutki uboczne brania tego dziadostwa :(. Od dłuższego już czasu borykamy się z coraz silniejszymi bólami głowy i brzucha, z wymiotami, bólami oczu. Myślałam, że dolegliwości Matysa są spowodowane nadciśnieniem, ale ostatnio ciśnienie jest książkowe a w samopoczuciu mojego dziecka niewiele się zmienia. Lekarze rozkładają ręce. Wynik rezonansu prawidłowy. Konsultacja z (podobno) jednym z najlepszych kardiologów dziecięcych w Krakowie również nic nie wniosła. Pan Profesor do tego stopnia nie miał pojęcia o problemie, że wziął od nas kasę tylko za echo serca bo wiedział, że nasza wizyta u niego była w zasadzie bezcelowa.

Ostatecznie decyzja należy do nas. A wydaje mi się, że nie mam żadnego pola manewru, bo decyzja w zasadzie jest już podjęta. Mateuszowi tak bardzo szkodzą sterydy, że najprawdopodobniej nie powinien ich brać :(. Odstawienie sterydów dla mnie równa się wózek i jak sądzę nie mylę się a podejmując decyzję muszę się z tym liczyć. Tak czy inaczej czeka nas wózek, ale opcja, ze stanie się to nagle, szybko i bez przygotowania okropnie mnie przeraża. Do tego Mateusz nie pomaga, bo niestety coraz lepiej zdaje sobie sprawę ze swojego położenia i za nic w świecie nie chce odstawić leku. Ostatnio  gdy o tym z nim rozmawiałam rozpłakał się i powiedział, że on nie chce na wózek :(. Tego z jakimi emocjami muszę sobie poradzić dla dobra mojego dziecka nie da się opisać żadnymi słowami :(. Kiedy się słyszy taki tekst dosłownie odechciewa się wszystkiego :(. I zadaję pytania i modlę się bo czuję, że już tylko i aż to mi zostało:

 "Boże z czym mi się każesz mierzyć? Chyba przeceniasz moje możliwości jeżeli sądzisz, że jestem w stanie to dźwigać. Jednak nie mogę wątpić, że Ty wiesz lepiej.... więc oddaję Ci moje dziecko i rób z nim co chcesz. Zresztą i tak jest darem od Ciebie dla mnie, więc ani teraz, ani nigdy wcześniej czy później nie należy do mnie. Nie mam żadnego wpływu na to, że jego serce bije, że jego płuca oddychają. Ani jedna rzecz nie zależy ode mnie. Ty napędzasz bicie jego serca, dlatego Ty się nim zajmij. Wiem i wierzę, ze zrobisz to najlepiej. Im bardziej choroba postępuje tym bardziej uświadamiam sobie jak jestem bezradna. Ale Ty Boże nie jesteś bezradny i Ty możesz wszystko....."

No i zastanawiam się teraz czy 7 latek ma decydować o sobie czy raczej ja matka, bo na decyzje ze strony jakiegokolwiek lekarze nie możemy liczyć. To jak bardzo jesteśmy pozostawieni sami sobie w świecie gdzie podobno lekarze mają leczyć ludzi załamuje mnie i pozbawia wszelkich złudzeń :(. Dla świata medycyny Mati jest dzieckiem spisanym na straty. Na każdym kroku czuję, że moje dziecko nic nie znaczy bo i tak wcześniej czy później umrze, więc po co robić wysiłek żeby jego życie było lepsze, godniejsze i mniej bolesne.

Ostatecznie robimy podejście żeby jednak odstawić sterydy i wszystko oddać Bogu. Kto wierzy niech się modli a kto nie wierzy niech mocno trzyma kciuki :). Czas pokaże czy to była dobra decyzja, ale na chwilę obecną nie widzę innej.

niedziela, 21 czerwca 2015

Sterydoterapia czy DMD powodem problemów ????

I kto zna odpowiedź na to pytanie??? Bo na pewno nie lekarze :(

Mati od dawna skarżył się na bóle głowy. Szczególnie rano, lub w nocy budzi się, mówi, że boli go głowa i wymiotuje. Oczywistym w takiej sytuacji jest zrobić rezonans magnetyczny głowy, ale.....
No własnie.... Pani doktor neurolog poproszona o wypisanie skierowania na to badanie odmówiła mi twierdząc, że u 7 latka trzeba by było przyjąć go na oddział i zrobić badanie w narkozie, bo nie wyleży. No i co ja będę z nią dyskutować jak ona wie lepiej ode mnie czy moje dziecko da radę wytrzymać w tej klaustrofobicznej przestrzeni czy nie.....

Co zatem następuje. Wiedząc, to czego Pani doktor chyba nie wie, że niezbyt bezpiecznym jest usypianie mojego dziecka chorego na DMD i biorąc pod uwagę terminy za jakieś 8 miesięcy na NFZ, stwierdziłam, że chyba lepiej będzie udać się na badanie prywatnie.

Ku mojemu zdziwieniu zadzwoniłam w środę i dostałam termin na piątek w tym samym tygodniu. I kolejny raz ja się pytam: po co ja płacę ZUS ??????? Koszt badania 580 zł, proszę być na czczo i tyle. Nikt mi nie mówi, że za małe dziecko, że trzeba w uśpieniu. Czyżby jednak wykonywano takie badania 7 latkom???? bez narkozy????? A może dlatego, że prywatnie to mi będzie dziecko lepiej leżeć????

Mati dzielnie leżał ponad 20 minut. Dostał kontrast i całe badanie był bardzo grzeczny. Wyniki odbieramy w poniedziałek, ale Pani doktor napomknęła, że nic złego tam nie widać :). Chwała Panu !

A co dalej z bólami głowy? Miałam nadzieję, że to migrena ...po mamusi taki bonus :P, ale....

Na ostatniej wizycie u kardiologa dowiedziałam się, że przewlekłe branie sterydów powoduje nadciśnienie i że powinnam je monitorować od początku jak dziecko zaczęło przyjmować leki. Ile wulgaryzmów ciśnie mi się na usta.... Dlaczego żaden lekarz, a szczególnie ten wprowadzający sterydy nie powiedział mi o tym. Zakupiłam więc ciśnieniomierz i oto okazało się, że gdy moje dziecko boli głowa jego ciśnienie wynosi 140/100 gdzie powinno wynosić 90/50. Masakra jakaś!!!!!

Dzwonię więc do kardiologa, że nie wiem co z tym robić a on mnie odsyła do pediatry. Mówi mi , że błąd pomiaru i że mam pojechać na rejon nauczyć się mierzyć ciśnienie. Aaaaaa!!!!!!! Tłumaczę, że jaki to błąd pomiaru jak pozostałe dzieci mają w normie a lekarka umywa ręce i mówi mi, że do wtorku jest niedostępna :(. Spoko jeden, jedyny kardiolog dziecięcy w Tarnowie dostępny we wtorek a Matys z ciśnieniem 140/100 ma sobie poczekać.

Pytam Panią doktor co mam z tym robić a ona mi na to, że jak się będzie utrzymywać to na diagnostykę do szpitala się położyć. Tylko po co????? Diagnoza jest prosta, albo sterydy, albo powiększanie lewej komory serca, związane z DMD powodują wzrost ciśnienia tętniczego. Ja mam siebie diagnozować????? Od czego są Ci lekarze?????

Wszystkie decyzje dotyczące zdrowia dzieci z DMD to decyzje rodziców. Przerażające, że lekarze zamiast szkolić się i zdobywać wiedzę w zakresie chorób z jakimi stykają się w swojej pracy wolą powiedzieć wprost: "nie znam się na tym". Ja się mam znać??????? Ale kiedy mówię, że 7 latek ma ciśnienie 140/100 to się nie znam i mam się uczyć???? Gdzie tu logika jakaś?


wtorek, 16 czerwca 2015

EKSTREMALNIE Z DMD - Jaworzyna Krynicka "PRZYBYŁEM, ZOBACZYŁEM, ZWYCIĘŻYŁEM"


Udało nam się zdobyć kolejny szczyt - Jaworzynę Krynicką. Trasa pozornie prosta okazała się być nieco trudniejsza niż przewidywaliśmy. Zamiast .... chodzenia sobie po płaskim (na co po cichu liczyłam) przez 1,5 godziny szliśmy pionowo do góry :) i co najdziwniejsze Mati szedł na samym przodzie, a mnie "starej" matce ciężko go było dogonić :). 

Wyruszyliśmy z Czarnego Potoku. Łącznie zrobiliśmy 9km :) co jest już całkiem fajnym wynikiem. Największym wyzwaniem dla Mateuszka był schodzenie z góry, ponieważ wpadliśmy na mało szczęśliwy pomysł żeby zamiast szlakiem zejść stokiem narciarskim. Okazuje się, że dla mojego dziecka chorego na DMD zdecydowanie trudniejsze jest schodzenie z góry niż zdobywanie jej szczytu. 

Ciągle dokonujemy niemożliwego. Dziękuję za to Bogu. A tym bardziej dziękuję, że widzę jak choroba postępuje, jak sterydy niszczą jego mały organizm, a mimo to dzieciak bierze plecak i wchodzi na kolejne szczyty wbrew prawom biologii, wbrew opiniom lekarzy, że nigdy, ale to nigdy takich rzeczy nie będzie robił :).

 Ludzie dziwią się, gdy nas widzą na szlaku z czwórką małych dzieci. Jedni gratulują, inni nie żałują słów zachwytu, jeszcze inni (faceci :P) widząc czterech synów mówią do mojego męża :"jest moc!!!!" (jakoś mało śmieszny żart :p).  Szczególnie wtedy chciałoby się wykrzyczeć tym ludziom, że to dziecko z zanikiem mięśni idzie po kolejny szczyt w swoim życiu:). Że idzie po to żeby zrobić coś czego za jakiś czas nie będzie mógł zrobić, że nie ma czasu by odkładać to coś na potem, bo potem jest przerażające, potem nie istnieje...... 

W drodze na Jaworzynę Krynicką kilku facetów dosłownie wbiegających na szczyt zachwycało się łydkami Matiego. Pomyśleć, że gdy miał dwa latka my też myśleliśmy, że mamy niezłego "mięśniaka" w domu :). Dziś powiększające się w oczach łydki mówią mi tylko jedno, że moje dziecko zmaga się z okropną chorobą, która każdego dnia niszczy jego organizm. 

No i zrobiło się tak jakoś ponuro i smutno, a tak w sumie to życie jest piękne :). Ponarzekać czasem trzeba, bo fałszem by było wciskanie wszystkim kitu, że wszystko jest w porządku. Nie jest i nie będzie, jednak co mogę wycisnąć z życia to wycisnę, bo najgorsza opcja w sytuacji bez wyjścia to poddać się :). 

Mati się nie poddaje, wierzy, że przyszłość przyniesie coś dobrego. Planuje, marzy, mówi mi, że gdy założy rodzinę to kupi sobie kota. I serce pęka na tysiąc kawałeczków gdy to słyszę, ale czy mogę wątpić ja, skoro on tak wierzy?????

Racjonalizm nas przytłacza a Bóg, w którego wierzę, którego kocham i któremu powierzam moje życie jest totalnym fantastą. Słownik synonimów pod tym słowem kryje wszystkie pojęcia jakie mogę przypisać mojemu Bogu :). Fantasta - idealista, marzyciel, aktywista, działacz itd. A dowodem tego Jego sposobu bycia jest dla mnie fakt, że Mateusz Para, mój ukochany syn, który ma trudności   z samodzielnym wychodzeniem i schodzeniem ze schodów, który nie potrafi biegać jak inne dzieci...... idzie kilka, a nawet kilkanaście kilometrów sam na własnych nogach, po nierównym terenie, po kamieniach, korzeniach, często pionowo w górę i pionowo w dół. "To normalnie jest cud jakiś" :D - jak to powiedział jeden lekarz :).

Dlatego trzeba marzyć.........


"PRZYBYŁEM, ZOBACZYŁEM, ZWYCIĘŻYŁEM"









niedziela, 10 maja 2015

EKSTREMALNIE Z DMD - otwarcie sezonu :) - Krynica - Góra Krzyżowa

Ostatnio brak czasu i sił przyczynił się do lekkiego zaniedbania owego bloga, ale "co się odwlecze to nie ucicze" czy jakoś tak.

Po długiej ziemie, za którą zdecydowanie nie przepadam :P przyszła wreszcie wiosna a z nią wzrost motywacji do podniesienia z kanapy cięższego o 3 kg (w stosunku do jesieni) :P zadu i udaniu się na jakiś mały rozgrzewający spacer.

Tym razem nie było żadnych protestów ze strony moich małych facetów, a wręcz dało się zauważyć entuzjazm związany z wyjściem w góry.

Padło na Krynicę Zdrój. Wyjechaliśmy dość późno. W Krynicy byliśmy dopiero około godziny 13.00. Plan był dość ambitny - Jaworzyna Krynicka. Niestety czas podejścia tak się nam wydłużył, że o powrocie na nogach z  nie mogło być mowy, bo najzwyczajniej w świecie zastała by nas na szlaku, ciemna i straszna noc. Wpadłam więc na pomysł, że z Jaworzyny zjedziemy kolejką gondolową. Ale jak sądzę mój czujny Anioł Stróż :) ostrzegł mnie w trakcie marszu żeby tak może sprawdzić w necie czy ta kolejka to w ogóle działa czy też nie. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że kolejka jest w remoncie. Oczywiście można to nazwać przypadkiem. Że niby taka myśl złota żeby sprawdzić, takie olśnienie pochodzące tylko ode mnie. Ja jednak sądzę, że w życiu nie ma przypadków i ostrzeżenie przyszło z góry :P i to nie z Jaworzyny :P :).

Zakrzyknęłam więc: zmiana planów!!!!!
Najgorsze było to, że przez ostatnie piętnaście minut zbiegaliśmy cały czas w dół, a owa zmiana planów wiązała się powrotem do miejsca, gdzie zejście w dół miało swój początek :P. Ciężko było przekonać towarzystwo żeby wróciło do punktu wyjścia zwłaszcza, że wszyscy mieli świadomość jakie podejście przed nami.

Ostatecznie zdobyliśmy niższy szczyt - Górę Krzyżową, ale tak sobie myślę, że na początek wystarczy, bo i tak wszyscy mieli serdecznie dość :). Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do Krynicy a następnie udaliśmy się w nagrodę :P do Nowego Sącza na najlepsiejsze lody świata :).

Jaworzynę Krynicką zostawimy sobie na raz następny....