sobota, 1 lipca 2017

CO U MATIEGO....

Dawno się nie odzywałam. Czas biegnie jak szalony. Mati kończy trzecią klasę. Uczy się bardzo dobrze. Sam pracuje na swój sukces i to cieszy najbardziej. Nie trzeba mu nigdy dwa razy niczego powtarzać. Zawsze słucha i stara się wykonać swoje obowiązki najlepiej jak potrafi. A jak mu nie wychodzi to wpada w złość :), bo nie lubi "nie wychodzenia" czegoś. 

Siadam i myślę jak oszukać czas? Zegar tyka i dzień za dniem ucieka...tak szybko. Świat taki wielki i piękny i chciałoby się pokazać Mateuszkowi każdy jego zakątek. Dziwne, że ja przez 36 lat mojego życia nigdy nie miałam myśli żeby zwiedzać te wszystkie miejsca znane tylko ze z pocztówek i zdjęć. Punkt widzenia zmienia się wraz z punktem siedzenia. My (teoretycznie zdrowi ludzie) chyba podświadomie zakładamy, że uda nam się kiedyś, na starość coś zobaczyć. W przypadku Mateusza nie ma żadnego kiedyś. I zaczynam myśleć inaczej. I gdybym miała czapkę pieniędzy pewnie wszystkie wydałabym na ten właśnie cel. W tej chwili czuję nieubłagany upływ czasu. Od diagnozy mija 8 lat. Jak dziś pamiętam ten dzień. Myślałam wtedy jak to będzie za te osiem lat. Widziałam Mateusza na wózku....bo lekarze też tak go widzieli. A ja wtedy wierzyłam lekarzom. Dziś wierzę tylko Bogu. Mati nadal chodzi. Oczywiście nie jest idealnie. Pojawia się chodzenia na palcach i kołyszący chód, brzuch idzie przodem, kręgosłup nieco się osłabia.....
A moje dziecko tak pełne pięknych planów na przyszłość.....
Czego on sobie nie planuje...., że będzie miał żonę, że będzie strażakiem albo informatykiem, że kiedyś wyprowadzi się z domu i wtedy pewnie sam będzie sobie musiał płacić za sterydy. Takie teksty pojawiają się każdego dnia. Szczerze czasem nie wiem jak mam na nie reagować. Trudno odebrać mu nadzieję. Milczę.... Nic innego mi nie pozostaje. Przytakuję, uśmiecham się, zaciskam zęby i żyję dalej. Oczywiście wiele z tych pięknych rzeczy może się mu przytrafi, ale pewnych zwyczajnie nie będzie. Oby dobry Bóg pozwolił Matuszowi zrozumieć jaki jest sens cierpienia... bo tylko wtedy mój syn pomimo tej strasznej choroby będzie szczęśliwy. Obym potrafiła udźwignąć to wszystko co przede mną i miała siłę by dać siłę mojemu dziecku. 

Dobrze, że Mati został nam dany jako "dar od Boga" (takie jest znaczenie imienia Mateusz). Jego życie jest skazane na świętość :) i przez to to dziecko staje się Aniołem już tu na ziemi. Moje życie dzięki niemu ciągle się zmienia. Kiedyś myślałam, że jestem słaba, że drobiazgi potrafią mnie złamać. Dziś.....każdego dnia czuję się silniejsza, czuję się wybrana....czuję, że mam do wykonania zadanie, że Bóg mi zaufał i wiedział, że dam radę. I daję radę.... dla Boga, dla Matiego i dla siebie. Daję też radę dla każdego rodzica chorego dziecka, żeby pokazać, że absolutnie zawsze można i trzeba dać radę. Moja zgoda na tą chorobę, zgoda na śmierć....nie oznacza poddania się. Moje życie to walka o zaakceptowanie tego czego zmienić nie mogę, o zaufanie Temu,który wie co dla nas najlepsze, o wybaczanie braku zrozumienia tym, których nie mogę winić za to, że mnie nie rozumieją. Wierzę i jestem pewna, że damy radę....że ta choroba nie odbierze nam nadziei, chęci życia i chęci realizacji marzeń. A marzę tylko o jednym.... żeby uśmiech Matusza nigdy nie schodził z jego twarzy.....

P.S. Nasze wędrówki po górach...te naprawdę ekstremalne zamieniliśmy (mam nadzieję chwilowo) na wędrówki po Polsce i nie tylko. Nie chodzi o to, że Mati nie daje już rady, ale bardziej ja z pewnych względów zdrowotnych ostatnio nie daję rady. 
Sanok za nami. Skansen i rejs po Solinie. Wypad uważam za bardzo udany i polecam rodzinom z dziećmi. Dzieciaki też zadowolone. Pierwszy raz w życiu byłam nad Soliną :). 
Z dalszych podróży. Odwiedziliśmy piękną Chorwację i Medjugorie. Szczególnie Medjugorie zapadło w pamięć mojemu dziecku....zresztą chyba wszystkim moim dzieciom. To miejsce wyjątkowe. Pomimo tłumów ciche i spokojne. Miejsce przepełnione modlitwą i Bogiem.