wtorek, 30 grudnia 2014

MATEUSZKOWI......

Jest taki jeden dzień w roku, który przypomina mi o nieubłaganie płynącym czasie. Jest taki dzień, który "normalni" ludzie, w "normalnym" świecie świętują. I ja też pod maską pozytywnego nastroju ten dzień świętuję.... dla NIEGO...bo ON chce świętować i już od rana głosi wszem i wobec, że świętować będzie. Zresztą ON jest normalny i kocha ten dzień i kocha życie. A ja....a moje serce pęka.... I nikt się nie dowie, że tak jest, bo serce, chce tego czy nie, pozostaje nieme. I uświadamiam sobie, że znów minął rok...kolejny, że tak szybko minął..... I w tym jednym dniu pozawalam sobie zwyczajnie bać się....przyszłości,  upływającego czasu......

Synku!

 Rano znowu wstało słońce, biały śnieg przyprószył chodnik i nasze podwórko. Za oknem słychać szum miasta budzącego się do życia po kolejnej "zwykłej" nocy. Zwyczajni ludzie w zwyczajny dzień pędzą...wszyscy do swoich zajęć. Taki zwyczajny wtorek. Jedni mniej samotni, inni bardziej, ale każdy przecież tęskni za kimś lub za czymś.

Wczoraj kiedy bawiłeś się, robiąc aniołka na śniegu, czas się dla mnie zatrzymał. Patrzyłam na Ciebie i chciałam na zawsze zamknąć ten moment w pamięci, jak fotografię, która po latach mogłaby mi tą chwilę przypomnieć. Ile jeszcze takich chwil przed Tobą....Synku????

Siedem lat temu też był zwyczajny dzień. Dla wielu ludzi nie było w nim nic wartego uwagi, nic o czym należałoby pamiętać właśnie tego dnia. Dla nas ten dzień był wyjątkowy. Nie rozumiałam jeszcze wtedy dlaczego nie bardzo spieszyłeś się na ten świat. Wydawało mi się, że to że czekamy, że jesteśmy, że Cię kochamy wystarczy. Tak bardzo się myliłam. I przyszedłeś na świat i wydawało mi się, że moja miłość już zawsze przed wszystkim Cię obroni. Trzymałam Cię w ramionach i miałam dla Ciebie tyle planów, tyle chciałam Ci pokazać.... A Ty uśmiechałeś się do mnie....jakby nigdy nic.

Dziś mija siedem lat jak jesteś z nami...już siedem lat. Pięć lat temu, gdy nasz świat runął w gruzach miałam w głowie najczarniejsze myśli. Wszystko w jednej chwili straciło sens. I w jednej chwili największym naszym wrogiem stał się upływający czas. Przyszłość....nie istniała przyszłość.....

Jest dobrze Synku. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że będzie tak dobrze nigdy bym mu nie uwierzyła. Jest za co dziękować Bogu. Jesteś, chodzisz, uśmiechasz się, oddychasz.... uczysz nas czym jest prawdziwa miłość....

Upieczemy tort, ogromy tort, największy.... I nie damy się Synku. Zawalczymy o każdy dzień i o uśmiech na Twojej twarzy...choćby nie wiem co. Żadna rozpacz nie wpędzi nas więcej do miejsca gdzie nie ma miejsca dla nadziei. I kupimy coś fajnego....takiego tylko dla Ciebie. Nadmuchamy baloniki, i będziemy świętować. Świętować jak "normalni" ludzie....

A Tobie Syneczku życzę ogromnej siły...żebyś mimo wszystko umiał być szczęśliwy tak jak dziś... już zawsze. Osobiście zrobię wszystko żeby tak się stało, a każdy smutek zamknę przed światem głęboko w sercu i nikt się o nim nie dowie. Tak jak wczoraj gdy robiłeś na śniegu aniołka.....



piątek, 19 grudnia 2014

"BO TO BYŁO WYŚLIJ DO WIELU....."

W związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia, albo i bez związku z tym, dopadł mnie był dół jakiś. Naukowcy "mawiają" o tym depresja. A to w związku z pewnym zdarzeniem.

Człowiek istota stadna i choćby nie wiem co mówił i tak zawsze szuka drugiego człowieka. Wynika to z tego, że chcemy być dla kogoś ważni, lub nie chcemy być samotni lub....i tak by można wymieniać, wymieniać,wymieniać. Teoria "przyjaźń nie istnieje" jest przez mnie wciąż na nowo analizowana i niestety z biegiem lat, czyli im starsza jestem, utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma kogoś takiego jak "czystej krwi" PRZYJACIEL.

I myślę sobie, że może to ze mną jest coś nie tak. Może to nie potrafię być przyjacielem dla kogoś. Może, może może.....i zawsze jak najgorzej o sobie. Miałam kiedyś Przyjaciółkę. Tak mi się wydawało. Uwielbiałam wielogodzinne rozmowy telefoniczne z nią ....o niczym. Bo były o niczym, ale gadać o tym "niczym" minimum godzinę dziennie to dopiero był wyczyn. Nie nazywałam tego przyjaźnią bo fobicznie bałam się tego słowa. Aż wreszcie znalazłam w sobie odwagę by go użyć.

Gdy odchodzi przyjaciel serce rozpada się na milion kawałeczków. Gdy ktoś mi mówi, ze skoro odszedł to nigdy go nie było taka strata boli jeszcze bardziej. Moja Przyjaciółka odeszła. Z jakiegoś powodu.... o którym nie wiem. A bardzo bym chciała wiedzieć. Może będzie mi dane za życia a może dowiem się dopiero po śmierci. Gdybania na ten temat były, są i będą we mnie, bo coś pękło i się rozlało, a ja ciągle od kilku już lat zastanawiam się dlaczego?

Jeżeli to przeczytasz,Przyjaciółko moja, a może się tak zdarzyć to cokolwiek sprawiło, że odeszłaś a było to moją niezamierzoną winą - przepraszam....Bo być może to ja coś zrobiłam, powiedziałam.... Nie wiem....

Ostatnio ta Przyjaciółka poprosiła mnie o modlitwę za pewne dziecko. Wysłała mi smsa. Treści nie przytoczę, ale była dość oficjalna. Zresztą w odpisie skomentowałam ten oficjalny ton wypowiedzi. W odwecie odebrałam wiadomość: "bo to było wyślij do wielu". Nie wiem czy to moja nadwrażliwość. Pewnie tak, ale ciężko mi było pogodzić się z tym jak lekko i łatwo z relacji "najlepszy przyjaciel" można zejść do relacji "wyślij do wielu".

Zabolało, nawet boli dalej i będzie boleć bo tak już mam, że wszystko na setne setnych rozkładam. I pewnie mało kogo to wszystko obchodzi. I racja, bo każdy ma swoje życie. Ale jest we mnie pustka po tej przyjaźni i więcej takich pustek i zastanawiam się czy ktoś je kiedyś zapełni. I kim dla człowieka jest drugi człowiek? Kim drugi człowiek jest dla mnie?

Nie wszystko jednak zostało stracone. Jest jeszcze kto na tym świecie, kto nigdy nie zawodzi, kto jest chociaż mógłby odejść :), kto kocha, słucha i słucha.....i słucha tych moich popapranych poglądów na świat. I to jest mój Anioł osobisty, mąż najukochańszy. Chciałbym kiedyś umieć go docenić i jeszcze umieć choć troszkę mu wynagrodzić to jakim człowiekiem jest. A, że reszta świata ciągle i ciągle rani i boli to chyba tak musi być. Widać ze mną jest coś nie tak.

I popłakałam sobie publicznie przed świętami :). I teraz ma być lepiej :) i będzie lepiej :).




poniedziałek, 8 grudnia 2014

TURNUS REHABILITACYJNY - MIELNO 2014 :)

      W ostatnich dniach  kolejny raz uczestniczyliśmy w turnusie rehabilitacyjnym w Mielnie.

     Nasz wyjazd nad morze stał pod znakiem zapytania ponieważ raz za razem jakieś choróbsko pakowało nam się do domu. I kiedy wydawało mi się, że już jesteśmy chwilowo na prostej, w dniu wyjazdu, a właściwie w noc wyjazdu Michał dostał gorączki. Cudownie....wyjazd zapowiadał się ......chorobowo :(

      Jakoś ogarnęliśmy kwestię gorączki u Michała i w rekordowym czasie 9,5 godziny znaleźliśmy się na drugim końcu naszego pięknego kraju. Dodam, że jest to moja ulubiona jego cześć, takie moje miejsce na ziemi.....

      Pierwszy dzień pobytu się jeszcze nie skończył, gdy..... również Maks dostał gorączki. Niestety  okazała się ona być o wiele poważniejsza niż się spodziewaliśmy. Prawie 40 stopni przez cztery dni. 40 stopni równa się bezsenne noce  :(. I tak.... nie spaliśmy lub spaliśmy na siedząco. Jedyne co mogło nas pocieszyć to fakt, że następnego dnia nikt nie musiał iść do pracy, nikt nie musiał gotować obiadu i nikt nie musiał prać, sprzątać prasować. Nie wiem czy jest to jakieś pocieszenie, kiedy się trafia do fajnego hotelu z mnóstwem atrakcji, a widzi się tylko cztery ściany własnego pokoju, ale musiało nam wystarczyć.

     Diagnoza choroby Maksa okazała się być zagadką :P dla lekarzy pracujących w tamtym rejonie naszego kraju. Od jednego usłyszałam, że dziecku nic nie jest, ma tylko 40 stopni. Drugi też nie bardzo wiedział o co chodzi a trzeci prawie na palcach przeliczał jak podawać leki sugerując mi, że źle to sobie policzyłam. Koniec końców i tak wyszło na moje :P. Po odwiedzeniu szeregu lekarzy wszelakiej maści innych specjalistów okazało się, że to prawdopodobnie szkarlatyna :(. Prawdowpodobnie ponieważ powyższą diagnozę postawił ostatecznie mój prywatny, osobisty, najukochańszy pediatra dr. Korczak. Trudno mu było ocenić przez telefon :) czy wysypka u Maksa jest szkarlatynowa, bo jak to sam powiedział jestem jakieś 900 km od niego, ale z objawów jakie bardzo dokładnie mu opisałam wszystko na to wskazywało. Poszły dwa antybiotyki i wreszcie dziecko nam ozdrowiało.....

      Aż tu ku "zaskoczeniu" :P.....Mateusz dostał gorączki. Całe szczęście, że dwa dni i było po chorobie, ale myśli miałam najczarniejsze, zresztą nic nowego jakby to mój mąż określił.

      Po przechorowanym tygodniu przyszedł wreszcie upragniony czas na właściwy wypoczynek :). Dużo spacerów, dużo jodu, dużo ciszy i spokoju i dużo.....nauki do nadrabiania. Gdyby mi ktoś powiedział, że jeszcze raz będę chodzić do podstawówki :) .... No ale nic nie można było zrobić..trzeba było pracować, żeby potem jakoś szybko ewentualne braki ogarnąć.
\
     Mati jak co roku ciężko ćwiczył z niezastąpionym Panem Andrzejem, naszym rehabilitantem w Mielnie, jak również polegiwał na masażach, zagadując przy tym, przemiłą Panią masażystkę -Agnieszkę. Oprócz tego codziennie bywał w grocie solnej. A z grotą solną to jest tak. W założeniu jest to miejsce gdzie człowiek ma wypocząć przy muzyce relaksacyjnej, odgłosach kapiącej wody, przyciemnionym świetle itd....w praktyce niestety bywa nieco inaczej. Podczas tych 50 minut, bo tyle trwa seans :), najszybciej zasypiają starsze Panie oraz starsi Panowie i .....zaczynają tak niemiłosiernie chrapać, że o wszelkiej formie relaksu w tym miejscu można już tylko poczytać sobie na ulotce :P jeżeli się ją do owej groty zabierze :). Ale nie jest źle. Przy ściance najbliżej wyjścia jest nawet zasięg w telefonie więc można nadrobić zaległości na fb :P :).

    Wszystko co dobre szybko się kończy i te dwa tygodnie uciekły nam tak błyskawicznie, że zanim się obejrzeliśmy już trzeba było wracać :(.