poniedziałek, 18 września 2017

EKSTREMALNIE Z DMD - KARKONOSZE - SZRENICA

Karkonosze, piękne Karkonosze..... Trudno uwierzyć, że nie było nas tu wcześniej. Nasz pobyt w Szklarskiej Porębie pomimo, że krótki pozwolił nam na tyle zapoznać się z otoczeniem, by zachwycić się urokiem tego miejsca. Po opuszczeniu Wrocławia przemieściliśmy się w kierunku gór o jakich istnieniu nie miałam pojęcia. To znaczy....ktoś, gdzieś, kiedyś wspominał na geografii zapewne, że takie góry istnieją, ale z powodu dużej odległości od naszego kochanego miasta nigdy nie zapędzaliśmy się w te strony. I to był błąd. Ale jak to mówią "lepiej późno niż wcale". 

W drodze do Szklarskiej Poręby odwiedziliśmy Rudawski Park Narodowy. Są to cztery kolorowe jeziorka położone wzdłuż szlaku prowadzącego na niewielką górę, której nazwy teraz nie pamiętam. Pierwsze jest podobno brunatne, drugie żółte, trzecie turkusowe a ostatnie zielone.... Podobno, bo my widzieliśmy zupełnie inne kolory. Już przy wjeździe na parking miły pan, który pobrał od nas opłatę za pozostawienie samochodu w tym miejscu, uprzedził nas wręczając mapkę, że turkusowe jeziorko zmieniło kolor na zielony a zielone wyschło. Prawda okazała się jeszcze bardziej brutalna. O ile pierwsze jezioro rzeczywiście miało brunatny kolor to drugie było nie żółte, ale zielone. Trzecie też było zielone a czwarte przypominało raczej bajorko niż jeziorko :). 





                                          TURKUSOWE JEZIORKO - HM.......

Szczerze byliśmy lekko zawiedzeni kolorami odbiegającymi od pięknych zdjęć na mapce, ale ogólnie spacer był przyjemny i zajął nam około 2,5 godziny. 

Zmęczeni dojechaliśmy do miejsca naszego zakwaterowania w Szklarskiej Porębie. Urzekło mnie to małe miasteczko. Jakoś inaczej je sobie wyobrażałam. 

Następnego dnia rano wyruszyliśmy na naszą wyprawę. Celem był Wodospad Kamieńczyka i szczyt Szrenica. Trasa do wodospadu przebiegała nam lekko i przyjemnie. Jedynym minusem były tłumy ludzi przemieszczających się po szlaku.  

                                                                        MATEUSZ

                                                      W DRODZE DO WODOSPADU
                                                       WODOSPAD KAMIEŃCZYKA
                                                            PRAWIE CAŁA EKIPA :)

Kolejka do Wodospadu Kamieńczyka rozwaliła system. Niestety straciliśmy w niej jakieś pół godziny. Do tego żeby zobaczyć ten mały wodospad trzeba było ubrać na głowę kask. Kaski wymieniane między ludźmi, z głowy na głowę. Ja wrażliwa nie jestem, ale było to dla mnie jakoś mało higieniczne. Zresztą nie tylko dla mnie chyba, bo Pani obsługująca wymianę owych kasków robiła to w rękawiczkach. Dawało to do myślenia. :). Przeżyliśmy i chyba niczego nie złapaliśmy :). 

Kolejnym celem była Szrenica, jeden z głównych szczytów Karkonoszy na który można dość ze Szklarskiej Poręby. Dzięki Bogu w wyższych partiach ilość ludzi na szlaku nieco się zmniejszyła i można było w spokoju zachwycać się przyrodą. Oczywiście żeby nie było zbyt łatwo nagle jak to bywa w górach złapał nas deszcz. I nic by nie było, bo deszcz nie był zbyt duży, ale niestety towarzyszył mu wiatr a to już było mniej przyjemnie doświadczenie. 


Na szczęście zanim przemoczyło nas do suchej nitki deszcz przestał padać i humory wróciły. Samo podejście do schroniska na Szrenicy było dość mocno pod górę, ale cały trud wynagradzały przepiękne widoki. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie oglądałam. Otwarta przestrzeń.... pięknie. Tatry są zapewne piękniejsze, ale komfort spacerowania bez niedźwiedzi jak dla mnie bezcenny (bo jak się dowiedziałam w Karkonoszach niedźwiedzi się nie widuje od lat. I to jest największy plus tego miejsca :). 


MÓJ DZIELNY WOJOWNIK - KOLEJNY SZCZYT ZDOBYTY!!!

Nagrodą dla (prawie) wszystkich była możliwość zjechania wyciągiem krzesełkowym ze szczytu na sam dół. Niewiarygodne ile może trwać taka podróż. Dla mnie i mojego lęku wysokości wieczność, ale dla reszty podobno całe pół godziny. Widoki podobno ładne :). Ja nic o tym nie wiem, bo starałam się nie otwierać oczu.  


                              KUBUŚ NA WYCIĄGU JAKOŚ DZIWNIE WYLUZOWANY

Podczas naszego pobytu w Karkonoszach odwiedziliśmy też Karpacz. A jak Karpacz to obowiązkowo tor saneczkowy. Rewelacyjna zabawa. Czapka pieniędzy i mogłabym tak od rana do wieczora. 


Polecam,polecam i jeszcze raz polecam. Mateusz był zachwycony. A jak on jest szczęśliwy to ja jestem najszczęśliwsza. 

Odwiedziliśmy jeszcze kilka miejsc, których zobaczenie nie zajmuje wiele czasu (nie licząc szukania miejsca na parkingu). Widzieliśmy Wodospad Szklarki i zaporę. Jest gdzie pospacerować....




I jeszcze jedno miejsce, o którym trzeba napisać. Mieliśmy w planach częściowo wyjść na Śnieżkę. Niestety okazało się, że wyciąg, który miał nas częściowo przenieść pod ten szczyt okazał się być jednoosobowy. Nie podaliśmy się jednak. Poczytałam, poszukałam i znalazłam świetną alternatywę po czeskiej stronie. W Czechach znajduje się kolejka gondolowa, którą można dojechać na sam szczyt Śnieżki. No jak tu się nie skusić. Wagoniki są 4 osobowe. My weszliśmy w 6 do jednego, bo jesteśmy chudzi :P ;). Atutem jest też fakt, że za wszystko można zapłacić kartą, a na parkingu przyjmują złotówki więc walutą nie musieliśmy się przejmować. 




Widok ze Śnieżki..... mega. Oczywiście było nam trochę żal, że tak bez wysiłku i nie możemy dodać tego szczytu do tych zdobytych, ale uważam, że była to fajna wycieczka. 

                                                                WIDOK ZE ŚNIEŻKI
                                                                          KUBA

Na zakończenie naszego pobytu wybraliśmy się żeby zobaczyć Chybotka. Chybatek to skała, która chwieje się, ale nie spada. No i rzeczywiście nie spadła :) 


                                                                      CHYBOTEK


Cały pobyt uważam za bardzo udany. Dzieci zadowolone i Mati też, a może przede wszystkim Mati zadowolony. Dużo i szybko się działo. Za mało mieliśmy czasu żeby dokładniej przyjrzeć się pięknym Karkonoszom, ale jestem pewna, że jak Bóg pozwoli wrócimy tam jeszcze nie jeden raz. 



niedziela, 27 sierpnia 2017

NASZE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE - PRZYSTANEK 2- WROCŁAW

Od czego by tu zacząć? Tak sobie myślę, że to będzie bardzo długi wpis, bo tak właśnie długo pisać można o Wrocławiu. Nasz pobyt w tym mieście rozłożyliśmy na 5 dni. Wydawało się, że jest to dość dużo czasu żeby obejrzeć wszystko co jest do obejrzenia, jednak szybko okazało się, że tego co można zobaczyć jest o wiele więcej niż się spodziewaliśmy.

PONIEDZIAŁEK
Od początku nasz grafik był tak mocno napięty, że zanim zakwaterowaliśmy się w tym uroczym mieście, odwiedziliśmy dwa miejsca. Samochód zaparkowaliśmy tuż obok muzeum, w którym podziwiać można Panoramę Racławicką. Ponieważ okazało się, że na wstęp do muzeum trzeba czekać 2 godziny postanowiliśmy wykorzystać ten czas na zwiedzenie Ogrodów Botanicznych.


                                          KUBUŚ I KAKTUSY      
                                       

O ogrodach można powiedzieć tyle, że nie zachwycają. Są one jednak fajnym miejscem do odwiedzenia na mapie Wrocławia. Przystępna cena i kilka widoczków do zrobienia całkiem ładnych zdjęć.
 Kolejnym punktem zwiedzania było muzeum prezentujące Panoramę Racławicką. Jakie było moje "wow"..... kiedy zobaczyłam ten obraz. Nie da się tego opisać słowami. Robi ogromne wrażenie, tak na dorosłych jak i na dzieciach. Niestety zdjęcia nie oddają uroku tego miejsca. Jedno jest pewne -  jadąc do Wrocławia z całą pewnością trzeba to zobaczyć. 





Po zakwaterowaniu i wrzuceniu czegoś na ruszt zebraliśmy wszystkie siły i pojechaliśmy do wrocławskiego Aquaparku. Kilka takich parków już widzieliśmy i muszę przyznać, że jest w naszym rankingu ten obiekt znalazł się na drugim miejscu (tuż po Aquaparku w Zakopanem). Ogromnym minusem tego miejsca był fakt, że pan ratownik za nic w świecie nie pozwolił Matuszowi zjechać z tatą na żadnej zjeżdżalni. Warunkiem zjazdu jest wzrost 130 cm, a Matys nie ma nawet 120cm. Prosiłam, tłumaczyłam....mówiłam, że jak osiągnie odpowiedni wzrost (130cm) to już nie będzie w stanie wybrać się na taki obiekt. Wszystko na nic. Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. W codziennym życiu okropna ze mnie panikara, ale w takim zjeździe nie widziałam żadnego niebezpieczeństwa. Mati natomiast okropnie się rozżalił. Próbował tłumaczyć panu, że ma 10 lat. Wszystko na nic. W Zakopanem nigdy nie było problemów, a gościliśmy tam kilka razy. Dlatego Wrocław pod tym względem bardzo mi podpał. To był jeden z tych momentów, na które "nie czekam" i których chciałabym uniknąć, ale niestety się nie da. Co do obiektu..... Całkiem pozytywny odbiór. Dużo atrakcji w rozsądnej cenie. 

             MATEUSZ PODGRZEWA SIĘ W BRODZIKU Z CIEPŁĄ WODĄ

                                                    NO TO JEDZIEMY

                                          CHŁOPAKI NA FALI

ŻEBY COŚ WYPIĆ NIE TRZEBA NAWET Z WODY WYCHODZIĆ

                          MOJA ULUBIONA ATRAKCJA - RWĄCA RZEKA


WTOREK
Jadąc do Wrocławia zwyczajnie nie wypada nie uwzględnić zwiedzania wrocławskiego ZOO i wspaniałego Afrykanarium. Zwiedzanie rozpoczęliśmy równo z otwarciem obiektu. Dosłownie kilkanaście osób w Afrykanarium.... Zdecydowanie najlepiej zwiedzać je z samego rana. O ile podwodny świat zachwyca, o tyle reszta parku już niekoniecznie. Duży plus za fajne gabarytowo wybiegi dla zwierząt, lecz minus za wiele zaniedbanych, pustych klatek. Siedem godzin! Tyle czasu spędziliśmy w tym miejscu. Wydaje mi się, że widzieliśmy każdy zakątek ogrodu zoologicznego, ale mogę się mylić. Zwiedzając natrafiłam na mojego znajomego z Hali Gąsienicowej. Mój mąż ucieszył się, że wreszcie oswoję swój strach przed misiami. Niestety stało się odwrotnie. Miś cały czas patrzył na mnie. Ja jestem pewna, że on zwyczajnie chciał mnie zjeść. Zakomunikowałam mojej rodzinie, że Tatry porzucam na dobre. Przykro mi. Terapia się nie powiodła :)...."pacjent zmarł". Wychodząc z obiektu jeszcze raz wstąpiliśmy do Afrykanarium. Tym razem nie było już tak fajnie, gdyż "milion ludzi w środku psuło cały efekt. Wypad do ZOO uważamy za bardzo udany. Zniżki, rodzinne bilety, Karta Dużej Rodziny, Legitymacja Osoby Niepełnosprawnej ( wielokrotnie)  finansowo ratowały nam skórę. Muszę przyznać, że Wrocław jest pod tym względem bardzo fajnie przygotowany. Mnóstwo kopert na parkingach i naprawdę atrakcyjne zniżki gdzie tylko się da, a do tego mili, życzliwi ludzie, którzy często przymykali oko na naszego Kubusia - jakby go wcale nie było ;).


                                       KUBUŚ - MINA MÓWI SAMA ZA SIEBIE

                                           MATYSEK

                                                    KUBUŚ (NIE) PUCHATEK

    KOLEGA Z HALI GĄSIENICOWEJ ;). BYĆ MOŻE KUBUŚ PUCHATEK

                                                    MATEUSZ

  TAKI ŻÓŁW TO BY CHYBA MATIEGO POŁKNĄŁ W CAŁOŚCI ;) :D

                                                    NOSOROŻEC

                                                   TRZEJ MUSZKIETEROWIE

KOMPLET - NAWET MAKS SIĘ ZAŁAPAŁ


Pomimo tego, że wszyscy mieliśmy dokładnie dość chodzenia po zoo, zdecydowaliśmy się na ponad 3 km spacer wieczorny w poszukiwaniu Rynku. Powiem szczerze. Nie powaliło mnie, a nawet czułam się zawiedziona. Chyba nasz mały Tarnów ma ładniejszy rynek niż Wrocław. Oświetlenie pozostawia wiele do życzenia. Całość ratuje jedynie piękny Ratusz i kilka starych kamieniczek. Ludzi natomiast mnóstwo i mnóstwo różnych narodowości. Widać, że to miasto jest chętnie odwiedzane - nie tylko przez Polaków.

                                                    MOI PANOWIE




ŚRODA
Kolejnym punktem programu był Ogród Japoński. I tu.... trochę się rozczarowałam, bo słowo ogród kojarzyło mi się z czymś...hmmm....większym. Owszem miejsce ładne, w stawie piękne duże ryby i oczywiście warto się tu zatrzymać, ale.....No właśnie. Oczekiwałam czegoś większego. Sesja zdjęciowa za to -  bardzo udana :)

                        MATEUSZ I MICHAŁ - PAPUŻKI NIEROZŁĄCZKI

                                           A TO JA

                                          ODPOCZYWAMY SOBIE NAD STAWEM

                                          RYBY.....

I.....RYBY....


         UDAŁO SIĘ!!!! ZŁAPAĆ WSZYSTKICH NA JEDNYM ZDJĘCIU :)





                                          I JESZCZE RAZ JA...

                                          MATI I MICHAŁ

                                          I JESZCZE TROCHĘ MNIE

                                          CZY TO PRZYSTANEK JAPOŃSKI???? ;)

                                       
                                                     MATEUSZ


Wychodząc z ogrodów uwieczniliśmy jeszcze na zdjęciu słynną Fontannę Multimedialną oraz Halę Stulecia, której nie udało się nam zwiedzić ponieważ właśnie odbywał się tam Światowy Kongres Bibliotekarzy. Hmm....cokolwiek to oznacza :) :). Niestety nie zauważyłam nikogo znajomego i naszej Pani Joli z biblioteki chyba nie było :D ;).

                                          MICHAŚ, FONTANNA I HALA STULECIA

Prosto z Ogrodu Japońskiego popędziliśmy na Rynek. Tam w niewielkim sklepiku ręcznie wyrabia się pyszne cukierki. O określonych godzinach podglądnąć można... jak to się robi. Niestety panie, które robiły pokaz nie używały głosu :(.  Mi pokaz kojarzy się z wyjaśnianiem zainteresowanym dzieciom co się po kolei robi. Tego zabrakło, ale trzej najmłodsi i tak byli zachwyceni a czwartego przekupiłam cukierkami ;) :D, żeby też zadowolony był :D.

                               MICHAŚ I KOLOROWE KAMIENICZKI W TLE


FABRYKA CUKIERKÓW - NIEMY POKAZ



CUKIERKI.....MNIAM....POLECAM

Krasnale.... O tym też musi być. Wrocław słynie z tych małych krasnoludków, które znaleźć można dosłownie wszędzie. Ale znalezienie ich wcale nie jest takie proste, gdyż są tak małe i tak ukryte, że trzeba dużej czujności żeby nie przegapić tych małych mieszkańców Wrocławia. Szukaliśmy tych stworków i w dzień i w nocy. Co jeszcze w tym miejscu o Wrocławiu. Bary mleczne....naprawdę dobre bary mleczne. W centrum znajduje się ich kilka. My byliśmy w jednym z nich. Za małe pieniądze zjedliśmy całkiem dobry obiad. Jedynie kolejka wychodząca na ulicę zniechęcała, ale byliśmy tak głodni, że postanowiliśmy poczekać. 



 Jeszcze tego samego dnia zrobiliśmy niespodziankę naszym latoroślom. Bobolandia. Dobrze, że nie mamy takiego czegoś w Tarnowie, bo zostawilibyśmy tam zapewne czapkę pieniędzy. Bawiły się nasze dzieci i.....my też (ja i mój mąż) bawiliśmy się jak dzieci. Jak to fajnie, kiedy znajdujesz się w obcym mieście i nikt cię nie zna. Człowiek może się poczuć jak dziecko. Obserwując mojego męża byłam w szoku, że aż tak bardzo (można stać się dzieckiem). :D

                                                                           KUBUŚ

                                                                            MATI

                                                                         MICHAŚ

Atrakcja poniżej tylko na zdjęciu wygląda niepozornie. Na żywo to zjeżdżalnia zawieszona jakieś  8-10 metrów nad ziemią. I właśnie na tej atrakcji wspięłam się na wyżyny moich ekstremalnych doświadczeń :D.

                                              KUBUŚ I MÓJ MĄŻ - (znajdź Daniela :D)


KOLEJNE ZDJĘCIE Z CYKLU - ZNAJDŹ DANIELA (mój mąż bawi się doskonale, co widać)

                                           TO NAJPROSTSZE - ZNAJDŹ DANIELA :D

I JESZCZE RAZ - GDZIE JEST DANIEL? :) :) :)

Jak widać na załączonych zdjęciach zabawa była, humory były i straciliśmy mnóstwo kalorii :)))). Nie mam moich zdjęć w małpim gaju, ale było mega. :))).


Wieczorem pojechaliśmy jeszcze zobaczyć słynną fontannę. Pokazy odbywają się o pełnych godzinach. Poniższe zdjęcie wykonałam jeszcze przed pokazem. Niestety potem z zachwytu chyba zapomniałam zrobić zdjęcia :)))). Moje odczucia....szczerze polecam. Być we Wrocławiu i nie widzieć tego.... nie wyobrażam sobie. 



CZWARTEK
Ostatni dzień naszego pobytu spędziliśmy w Hydropolis. Miejsce godne uwagi i dzieciom bardzo się podobało. Niebanalna sceneria, oświetlenie, wiele prezentacji multimedialnych. Czułam się tam trochę jak w filmie z przyszłości....a to była teraźniejszość. Szok :). Kiedyś takie rzeczy oglądało się tylko w filmach fantastycznych a dziś stają się naszą rzeczywistością.


                                                                        MATEUSZ

                                                         I JESZCZE RAZ MATEUSZ....

                        NIE MAM POJĘCIA CO ONI ROBIĄ, ALE FAJNIE TO WYGLĄDA :)

               MICHAŚ I MULTIMEDIALNA PREZENTACJA NAJWIĘKSZYCH RZEK ŚWIATA

                                                         STATKI.....DUŻO STATKÓW

                               MAKS UCZY SIĘ CHEMII.... PRODUKUJE PARĘ WODNĄ....

                                  NAJBARDZIEJ KOSMICZNE MIEJSCE W HYDROPOLIS


Następnym punktem czwartego dnia pobytu było Muzeum Przyrody, które wcześniej przegapiliśmy, a które znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie Ogrodów Botanicznych. Muzeum chociaż małe prezentuje ciekawe zbiory. Dużo eksponatów wypchanych zwierząt, dużo szkieletów.



SZKIELET WIELORYBA- ROBI WRAŻENIE


                                                            SELFIE Z KANGUREM :P

Miejscami wystawa była przerażająca ;).  Miejsce poważne, ale my z Matim niepoważni. Jakiś taki humor nas dopadł, że się ludzie cały czas dziwnie na nas patrzyli :).

MY I GODZILLA
                           
MY I "NIE TYGRYSEK"

MATYSEK I PŁETWAL BŁĘKITNY

MATI I JAJKA - OD NAJWIĘKSZEGO DO NAJMNIEJSZEGO

                                             ŻEBY NIE BYŁO - ONI TEŻ BYLI Z NAMI

                    JELONEK....MALUTKI....SZKIELET ZNALEZIONY W IRLANDII

Niestety ktoś wypchał ....Pumbę ;) z Króla Lwa. Mieliśmy dla niego dwa słowa :): HAKUNA MATATA !!!! - JUŻ SIĘ NIE MARTW :) I w zasadzie nie tylko dla niego, bo dla każdego kto marnuje czas na łzy, narzekanie i strach.... Trzeba brać życie jakie jest.... i cieszyć się każdą chwilą. Jeżeli czas pędzi jak szalony, Ty pędź z nim. My pędzimy......





Po wizycie w muzeum przyszedł czas na relaks i na obiad. Rejs po Odrze. Bez tego też nie można wyjechać z Wrocławia. Wybraliśmy największy statek, bo tam.....dawali jeść. Oczywiście nie za darmo, ale za 3,4 zł za 100g. Jedzenie było bardzo dobre...albo może byliśmy bardzo głodni ;). Myślę, że jedno i drugie. Rejs upłynął nam na błogim wylegiwaniu się na leżakach i podziwianiu wszystkiego wokół.

                                          NASZ STATEK

                                          NASZ OBIAD

                                                    NASZ RELAKS


                                                    I NASZE WIDOCZKI.......




                                                      MATI


Tego też nie mogłam sobie darować. Ilona i Daniel.... Teraz to już chyba na zawsze ;). Kluczyki wpadły do Odry, więc nic się już nie da zrobić.... :D :))))).



                                          KRASNALE RAZ JESZCZE

                                          I KOLEJNE...


Na zakończenie dnia pojechaliśmy ostatni raz zobaczyć fontannę i przypieczętować nasz pobyt nocnym spacerem po Ostrowie Tumskim i okolicach.

                           TYM RAZEM SIĘ UDAŁO ZROBIĆ ZDJĘCIE PODCZAS POKAZU

Poniżej nocne zdjęcia Wrocławia. Nie trzeba tego komentować. Piękne miasto......














To był wspaniały czas. Jestem zauroczona Wrocławiem. Pięć dni to trochę za mało żeby wszystko zobaczyć, ale myślę, że udało nam się zwiedzić dość dużo. Nie udało się wjechać na Sky Tower, bo niestety bilety zostały wykupione, a nie mieliśmy możliwości przełożenia tego wypadu na inny dzień.