niedziela, 13 maja 2018

NASZE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE - CHORWACJA

Adriatyk - piękny.... chociaż  nie dorównuje Morzu Bałtyckiemu. Minął rok, a my znowu wracamy  w to miejsce. Chorwacja nie została zdobyta rok temu i nie została zdobyta również teraz. Za mało czasu.... można co najwyżej "zerknąć" na ten piękny świat.

Dzień pierwszy: Zadar. W tym roku już na spokojnie mieliśmy okazję zwiedzić to piękne miasto. 



Mati

                                            Sklep z ...hm....orientalną odzieżą :). Piękny....


                                                                            Michał


Niestety to miejsce pełne jest kaplic przerobionych na sklepiki, w których kupić można wszystko  i nic. Stoiska wyglądają uroczo jednak ta świadomość, że kiedyś było to miejsce święte... Gdy czyta się o takich rzeczach w internecie, to wszystko wydaje się takie odległe, ale gdy widzisz to na własne oczy odkrywasz jak bardzo ludzie odchodzą od Boga nie szanując ani Jego, ani miejsc Jemu przeznaczonych, to przeraża.

                                                        Kaplica przerobiona na sklepik


Ponieważ nasz pobyt w Zadarze wypadał w niedzielę, wybraliśmy się rodzinnie na Mszę Św. do jednego z najbardziej znanych kościołów w centrum miasta. Frekwencja niestety mizerna jak na Dzień Pański. Patrząc na to wszystko poczułam ogromną wdzięczność, że właśnie w Polsce a nie w innym miejscu przyszło mi żyć na tym świecie i dzięki temu dane mi było spotkać Boga w Kościele Katolickim. Wdzięczność moja mieszała się ze smutkiem...zwłaszcza, że właściciel mieszkania jakie wynajmowaliśmy nie mógł pojąć jak to możliwe, że kościoły w Polsce są pełne i próbował mi wmówić, że widocznie mamy małe kościoły. Nie wspominałam mu już o ilości Mszy Św. odprawianych w każdą niedzielę w tak wielu kościołach. Tam odbywały się trzy w ciągu dnia...dwie rano i jedna wieczorem. A i to patrząc na ilość ludzi wydawało się zbędne w takiej ilości. Dokąd zmierzasz świecie??? :(

Pusty kościół w centrum Zadaru


Dzień drugi. Plitwickie Jeziora.... Jeden z cudów świata. Nie widziałam innych, ale to co widziałam tam...żaden aparat nie odda tego widoku. Wybraliśmy trasę 5-6 godzinną. Część drogi pokonaliśmy autobusem z wagonami.




Cześć pokonaliśmy statkiem. Ze statkami był ten problem, że czekało na niego milion ludzi a zabierał tylko 100 osób. Na szczęście dość szybko udało nam się załapać na tą wodną taksówkę. 



Trasa lekka i piękna. Mateusz bez problemu dawał radę. Jedyny minus tego miejsca to ilość zwiedzających. Niewyobrażalna ilość ludzi. Czasem trudno było zrobić dobre zdjęcie. Ktokolwiek będzie przemierzał Chorwację, a jeszcze nie był w tym miejscu...koniecznie musi je zobaczyć. 

                                                         Mati na turystycznym szlaku


















Dzień 3-5 
Kolejnym punktem naszej wyprawy była piękna Dalmacja. Wioski i miasta budowane na skałach. Mogłam tak przyglądać się temu przez tydzień, ale nie wyobrażam sobie tam mieszkać. Od ulicy do plaży schodziło się niekończącą ilością schodów. Schody położone były pomiędzy domami. Przejście między domami wynosiło może 1,5 m. Gdy tak schodziliśmy tymi schodami w labiryncie mniejszych i większych budynków na końcu okazało się, że zamiast na plaży wylądowaliśmy na cudzej posesji położonej w prawdzie przy samej plaży, ale od morza dzieliła nas (na szczęście otwarta) bramka. Znaleźć tam zejście publiczne na plażę... to prawdziwy wyczyn :). Po dwóch dniach nawet nam się udało :) :D














Jeżowiec, rozgwiazda i oczywiście pływanie połączone z nurkowaniem. Tego nie mogliśmy sobie odmówić. 30 stopni zachęcało do wylegiwania się na słonku, a woda ...chociaż temperaturą zbliżona do Bałtyku, zapraszała do kąpieli. 
Majówka to czas, gdy Chorwację oblegają głównie nasi rodacy. Jeżeli ktoś wchodzi do Adriatyku o tej porze roku to na 100% jest to Polak. Chorwaci nieśmiało, raczej w ubraniach spacerowali tylko po plaży przyglądając się "szaleńcom" w wodzie. Chyba nie robi to już na nich żadnego wrażenia, ale sami nie ryzykują pływania w takich warunkach. 
W ramach pobytu w Dalmacji odwiedziliśmy dwa miejsca. Pierwsze z nich to Brela, w której znajduje się jedna z 10 najpiękniejszych plaż świata. Urokliwe miejsce, ale czy aż tak piękne, by umieszczać je na takiej liście. Osobiście większe wrażenie robi na mnie piękna, szeroka piaszczysta plaża nad Morzem Bałtyckim, ale ja mało w życiu widziałam więc doświadczenie słabe. A poza tym mam słabość do polskiego morza :)

                                                        
Brela - PLAŻA PUNTA RATA


Moja obstawa
















                                                                  Michał, Kuba i Mati


                                                   

Maks

Drugim miejscem zwiedzania był Split. Na samym początku to miasto zrobiło na nas bardzo złe wrażenie. Mnóstwo ludzi i brudno. Jednak kiedy zagłębiliśmy się w labirynt wąskich uliczek szybko okazało się, że i to miejsce ma swój urok. Kiedy natomiast zaszło słońce... główny deptak w Spilcie i port, w którym cumowały ogromne statki pasażerskie, pokazały swoje piękno. 
Odwiedziliśmy również park, gdzie po schodach wchodzi się na punkt widokowy, z którego roztacza się widok na Split. 700 schodów w górę i 700 w dół. Mati dał radę. Przypomniało mi się nasze wejście na Gęsią Szyję...tyle, że wtedy Mateusz był dużo młodszy. Cieszy wiadomość, że jego kondycja nie spadła i bez problemu pokonał te wszystkie stopnie. Czasem mam wrażenie, że to my wcześniej niż on stracimy naszą sprawność ze starości ;). 



                                           Nasze 1400 schodów i Mati w obliczu wyzwania


                                   Gdzieś pośrodku tłumu facetów.... ja :) ;) Królowa Matka :)



Powyżej Mati i Kuba (jeden ma 11 a drugi 5 lat. Na tym zdjęciu doskonale widać jak bardzo podawanie sterydów zatrzymało wzrost Mateusza. Ale jak to mówią "coś za coś". Dzięki temu, że Matusz przez ostatnie lata niewiele urósł, wciąż jest bardzo sprawny.

SPLIT






















Dzień 6-7
Z Chorwacji przemieściliśmy się do Bośni i Hercegowiny. Tam w Medjugorie odwiedziliśmy znane już wcześniej miejsca i poświęciliśmy sporo czasu na modlitwę. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała. Było bardzo burzowo i ta zmienność aury spowodowała, że byliśmy mocno ograniczeni w wychodzeniu z miejsca naszego zakwaterowania. Udało się wejść na Górę Objawień i na Kriżevac. Mateusz naprawdę doskonale poradził sobie z dwugodzinnym marszem pod górę po ostrych kamieniach. Zadziwia i cieszy ten fakt. Jeżeli ktoś narzekał podczas naszej wyprawy to nigdy nie był to Mati.

W drogę powrotną do Polski wyruszyliśmy o 6.30 rano. 15,5 godziny w podróży. Tyle zajął nam powrót do domu. Jednak było warto. Gdyby nie choroba Mateusza... myślę, że nigdy bym się nie wybrała ani tam, ani w wiele innych miejsc. Brak czasu stał się moją motywacją do działania. Każdy wysiłek, wędrowanie po górach, często ponad moje siły, jest podejmowany dla mojego syna. Dzięki Mateuszowi życie nabiera tempa, którego na pewno by nie miało, gdyby nie choroba odbierająca mu sprawność. Uśmiech na jego twarzy i ta świadomość, że jest szczęśliwy pomaga każdego dnia wstawać i żyć. Nie ma jutra...jest tylko dzisiaj.